Były w przeszłości takie czasy i to wcale nie tak bardzo odległej, kiedy Tychy miały… dostęp do Morza Bałtyckiego, Północnego, Śródziemnomorskiego czy Oceanu Atlantyckiego. Nie chodzi tu bynajmniej o miasto, a o statek, który nosił nazwę naszego miasta.
Statek został wyprodukowany w Stoczni Gdyńskiej jako jeden z pięciu tzw. „rorowców”, czyli statków towarowych, które przez Polskie Linie Oceaniczne zostały przeznaczone do obsługi linii śródziemnomorskich. Jego budowa zakończyła się w grudniu 1987 roku. Nadano mu imię Tychy, a na matkę chrzestną statku wybrana została Halina Koterba, nauczycielka oraz pracownica tyskiego magistratu, z którą udało nam się spotkać po 37 latach od tamtych wydarzeń. Pani Halina proponuje herbatę, wyciąga z szuflady albumy ze zdjęciami i z nostalgią zaczyna opowiadać. – Zostałam wezwana przez prezydenta Jana Jamruszkiewicza i poinformowana, że zostanę… matką chrzestną statku. To było dla mnie ogromne zaskoczenie. Ja przecież nic nie wiedziałam na temat statków. Wiadomo, człowiek jeździł na urlop nad morze i widział je dryfujące po morzu, organizowaliśmy w szkole wyjazdy dzieci na „zieloną szkołę”, ale na tym moja „wiedza” o statkach się kończyła – wspomina po latach.
Siekierka z grawerem i szyjka od butelki
Do Gdyni wyjechał z Tychów cały autobus oficjeli, w tym prezydent, pierwszy sekretarz KM PZPR, przewodniczący MRN, przedstawiciele patronów – KWK Piast oraz Kombinatu Budownictwa Ogólnego GOP-Południe, a także pani Halina. – Zostaliśmy bardzo ciepło przywitani. Najpierw odbyła się skromna uroczystość na lądzie, a potem ceremonia przeniosła się na statek. Nikt mi nie powiedział, jak będzie wyglądał plan wydarzenia i w pewnym momencie wyszłam powiedzieć kilka słów, wtrącając się przed wystąpieniem… ministra! – opowiada z uśmiechem. – Dostałam piękne kwiaty, a później tradycyjnie chrzest odbył się poprzez przecięcie sznura, który był przywiązany do butelki z szampanem. Kiedy jako matka chrzestna przecięłam sznur, butelka rozbiła się o kadłub statku – dodaje, wertując kolejne strony albumu. Po chwili wyciąga i pokazuje pamiątki – małą siekierkę z grawerem, którą przecięła sznur oraz mały pojemnik w kształcie beczki. W nim znajduje się szyjka od butelki rozbitego szampana. „Płyń po morzach i oceanach, sław imię polskiego stoczniowca i marynarza. Nadaję Ci imię Tychy” – brzmiały słowa wypowiedziane na statku podczas chrztu przez panią Halinę.
Miesiąc później odbyła się kolejna uroczystość – podniesienie bandery, czyli ceremonia związana z oficjalnym przejęciem statku przez armatora. Po części oficjalnej, zaproszeni goście udali się na zwiedzanie statku. „Mostek kapitański znajduje się na wysokości dziewiątego piętra. Windy oczywiście nie ma. Aby tam dotrzeć, kluczy się meandrami korytarzyków, w których bez pomocy gospodarzy można zabłądzić” – relacjonowała w tygodniku „Echo” obecna na miejscu dziennikarka Sylwia Płucińska. „Mostek – królestwo kapitana Proskórnickiego, ma na oko powierzchnię wygodnego M-5. Przeszklony, wkoło daje dobrą widoczność niemal na wszystkie części statku. Jeśli o maszynowni mówi się, że jest sercem, to mostek z pewnością jest mózgiem pływającego kolosa” – czytamy nieco dalej w gazecie, którą pani Halina do dziś zachowała jako pamiątkę.

Miesiąc na morzu
W 1990 roku pani Halina otrzymała zaproszenie do udziału w miesięcznym rejsie „chrześniakiem”. – To było dla mnie niesamowita przygoda i przeżycie. To nie był rejs wycieczkowy, tylko normalny kurs z towarem. Nie było przygotowanych żadnych atrakcji, czas trzeba było sobie organizować samemu. Czasami, w natłoku pracy załogi statku, nie było się nawet do kogo odezwać. Była to jednak dla mnie ogromna odskocznia od codziennego życia – opowiada pani Halina. – Miałam swoją kajutę z niewielką sypialnią, małym pokojem dziennym oraz łazienką i ubikacją. W dzień czas spędzałam głównie na leżaku. Na statku był nawet niewielki basen, który czasami był napełniany. Czasami przez kilka, kilkanaście dni nie było widać brzegu. Czytałam na pokładzie dużo książek – dodaje.
Podczas podróży statek dobijał do portów m.in. w Danii, Francji, Holandii, Wielkiej Brytanii, Turcji czy Syrii. – Postoje w portach były bardzo krótkie. Załodze zależało na jak najszybszym rozpakowaniu i załadowaniu towarów, bo za pobyt statku w porcie płaciło się niemałe pieniądze. Często nie było nawet czasu, żeby wyjść na ląd. Czasami, jak kapitan się zgodził, można było pospacerować godzinę lub dwie, w niedalekiej odległości od portu – opowiada pani Halina. Na ścianie pokoju wisi egipski papirus w antyramie, przedstawiający króla Tutanchamona oraz jego żona. Pamiątka z wyprawy.
Koniec kontaktu
Przygoda pani Haliny Koterby ze statkiem urwała się w 1992 roku. – Przez jakiś czas otrzymywałam jeszcze od załogi telegramy z różnych okazji. Na święta, urodziny czy przede wszystkim, na dzień matki. Później jednak statek zmienił banderę i przestał był własnością Polskich Linii Oceanicznych. Szczerze powiedziawszy, to nie mam pojęcia, co się z nim dzieje dzisiaj – zastanawia się pani Halina. Jak potoczyły się jego dalsze losy?
Statek został na 10 miesięcy wypożyczony francuskiemu armatorowi CMA, który chwilowo zmienił jego nazwę na Ville de Lattaquie. Następnie wrócił pod polską banderę do nowopowstałej spółki POL-Levant. Rok później załoga statku uratowała na Morzu Śródziemnym dwie osoby dryfujące w uszkodzonej łodzi motorowej, a dwa lata później brała udział w akcji ratunkowej gaszenia pożaru statku Zim Anglia.
W 1993 statek został zatrzymany w Wielkiej Brytanii i obłożony aresztem w związku z długami armatora, a następnie po trzech miesiącach sprzedany w drodze licytacji spółce POL-MED Shiping Lines. Wtedy też ponownie wrócił na linię śródziemnomorską. Dziesięć lat później, wraz z bliźniaczym okrętem Włocławek, transportował sprzęt wojskowy armii brytyjskiej do Iraku w związku z działaniami wojennymi w Zatoce Perskiej, a rok później oddziały armii ukraińskiej. W 2005 rok trafił pod banderę greckiej spółki Niver Lines Shipping.
Złomowanie
Tutaj powoli dobiegamy do końca historii. W 2015 roku greccy celnicy z portu nieopodal Pireusu zarekwirowali ze statku ładunek w postaci 16 pojazdów opancerzonych, który miał trafić do Libii, z naruszeniem rezolucji ONZ. Rok później sytuacja się powtórzyła. Ostatecznie, 15 stycznia 2017 roku, statek Tychy trafił do największego na świecie punktu złomowania statków w indyjskim mieście Alang. – No widzi pan, nawet o tym nie wiedziałam. Szkoda tego statku… Na szczęście wspomnienia i pamiątki z tego okresu pozostaną we mnie na zawsze – mówi na zakończenie rozmowy pani Halina.
Fotografie udostępnione dzięki uprzejmości Polskich Linii Oceanicznych S.A. Pochodzą one z publikacji „Polskie linie oceaniczne. Album floty 1951 – 2011″ Krzysztofa Adamczyka, Jerzego Drzemczewskiego i Bohdana Hurasa.











