A” jak Amsterdam, „B” jak Brooklyn, „C” jak California. Ponad trzy dekady temu tyska młodzież podejmowała próbę zastąpienia tradycyjnych nazw osiedli nazwami rodem z zachodu. Nazwy przyjęły się jednak tylko na jaki czas, choć niektóre z nich, w wąskim gronie, funkcjonują do dziś.
Zachodzące w kraju zmiany ustrojowe na przełomie lat 80. i 90. oraz napływająca z zagranicy popkultura spowodowały wśród tyskiej młodzieży fascynację nową rzeczywistością i możliwościami. Do Polski napływały zachodnie filmy na kasetach wideo, kasety magnetofonowe z muzyką, której do tej pory nikt nie miał okazji słuchać czy tania używana odzież z Niemiec. Na balkonach instalowano pierwsze anteny satelitarne, dzięki którym na nieznany dotąd świat Polacy mogli spoglądać przez szklane ekrany domowych telewizorów.
W Tychach fascynacja zachodem przełożyła się na pewnego rodzaju trend wśród młodych ludzi, którzy tradycyjne nazwy tyskich osiedli pochodzących od żeńskich imion zaczęli zamieniać na… nazwy amerykańskich stanów, miast i dzielnic. Nowe, młodzieżowe i nieoficjalne nazwy, zaczęły trafiać głównie na mury tyskich budynków. „Witały” one mieszkańców, którzy przekraczali „granice” kolejnych osiedli. Nazwy wymyślano bez żadnej większej filozofii i bez żadnego ideologicznego związku. Po prostu – nazwa musiała zaczynać się od litery osiedla i być możliwie jak najbardziej rozpoznawalnym miejscem na świecie.
Większość „dzieciaków” nie miała nawet pojęcia, gdzie te miejsca się znajdują i miałaby pewnie spory problem ze wskazaniem ich na mapie. Ważne jednak, że brzmiały światowo i prestiżowo. Bo przecież inaczej, będąc dzieckiem czy małolatem powiedzieć, że jestem z Brooklynu lub mieszkam na Manhattanie, niż jestem z osiedla Barbara lub mieszkam na osiedlu Magdalena…
Z jednymi nazwami młodzież utożsamiała się bardziej, niektóre były tworzone głównie po to, aby dopełnić alfabet. W dwóch przypadkach się to nie udało. W patowej sytuacji znalazła się młodzież z osiedli „Ł” i „Z”, która nie zdołała znaleźć żadnej ciekawej nazwy zagranicznego miejsca, które brzmiałoby na tyle światowo, by móc jej używać. „Ł” pozostało bez nowej nazwy, a „Z” nazwano „Zentrum” (z niemieckiego „centrum”), aby podkreślić, które z osiedli jest najważniejsze i gdzie znajduje się prawdziwe… serce miasta.
Było także kilka odstępstw od nazw amerykańskich. Mieszkańcy osiedla „A” mieszkali np. w holenderskim Amsterdamie. Dalej – młodzież z osiedla „B” zamieszkiwała Brooklyn, choć niektórzy teren pomiędzy Szkołą Podstawową nr 17, a komendą policji, nazywali Bronxem. Osiedle „C” to California, „D” – Dallas, a „E” – Eindhoven. „F” to Filadelfia, „G” to Glasgow (Szkocja), „H” to Hollywood, a „K” – Kolorado. Osiedle „L” było podzielone na trzy obszary – Las Vegas, Los Angeles i Luksemburg. „M” to Manhattan, „N” – Nowy Jork, „O” – Ohio lub Oklahoma, „P” to Pittsburg, „R” – Rotterdam (Holandia). Na końcu alfabetu znajdowały się: „T” – Texas, „U” – Utrecht i „W” – Waszyngton.
Z biegiem czasu fascynacja „zachodem” zanikała, a razem z nią nazwy. Kilka z nich, takie jak Amsterdam, Brooklyn czy Eindhoven, używane są jednak do dziś w środowisku kibicowskim. Od nowej nazwy osiedla swoją nazwę wziął w tamtym czasie futsalowy klub FC Rotterdam, a do dziś funkcjonuje amatorska drużyna FC Dallas Tychy. Przy alei Jana Pawła II znajduje się z kolei pub Manhattan. A Wy? W jakiej części świata mieszkacie?











